Tak jak Kapuściński użył tego słowa do określenia ZSRR kiedyś, tak dziś mogę napisać Chinach. Komunistyczny sen o Imprerium realizuje się w tym momencie w Państwie Środka. Dopiero wizyta tu uświadamia z czym mamy do czynienia i jakie naprawdę są Chiny.
Zaczyna się od miast, które swoim ogromem powalają. Setki, tysiące 30 piętrowych budynków mieszkalnych stojących rzędami przez kilkadziesiąt kilometrów. Bez przedmieść ściany miast wyrastają wprost z szerokich równin i stoją jedne za drugimi niemal nieskończone. Na dachach wielu budynków umieszczono wielkie podświetlone napisy nadające temu widokowi dziwnej grozy. To trochę jak Północna Korea tylko funkcjonująca nieźle gospodarczo.
I stoją tak rzędami. Chude, wysokie, równe i nowoczesne budynki. Nie ma mowy o obskurnym betonie, to deweloperka w imperialnym wydaniu. Budowane również na przyszłość, bo wiele stoi jeszcze niezamieszkanych. Miejskie arterie szerokie niczym lotniska i dworce kolejowe wielkości stadionów. To tutaj norma. Dobrze poznać prawdziwą wielkość boiska piłkarskiego przez wizytą w Chinach bo posłuży jako idealna jednostka miary do opisów infrastruktury w Chinach.
Patrzę na te ich bloki i myślę, że one idą powoli. Nie wiem czy w naszym kierunku, ale gdzieś idą. Tak jak te wielkie mechaniczne wielbłądy w Gwiezdnych Wojnach. Dojdą powoli tak jak doszli po Macau, Hongkong i pewnie niedługo Tajwan. To się po prostu musi stać. Nie dostrzegłem nigdzie na świecie podobnej mocy zmieniania rzeczywistości.
Czas zapomnieć o stereotypach chińczyka pracującego za miskę ryżu dziennie czy za jednego dolara. To tu przybywa najwięcej miliarderów i tu rośnie mocna klasa średnia, która zasiedla właśnie te wszystkie budynki. W Pekinie metr mieszkania kosztuje od 3,5 do 5 tysięcy USD. Nauczyciel zarabia ok 3 tys zł. Są więc dwie opcje: albo klasa średnia zarabia dużo i jest liczna albo klasa średnia mieszka gdzie indziej a te bloki zasiedlają bogacze. W każdej z tych opcji jesteśmy w dupie z naszym wyobrażeniem o Chinach. Poza tym tu nie ma gdzie indziej… Tu praktycznie nie widać domów jednorodzinnych w miastach. W wielu miejscach widoczne są sterty gruzów po wyburzonych hutongach i stojące tuż obok przygotowane dźwigi, gotowe stawiać kolejne gigaosiedle.
Kolejna sprawa to auta – w większości nowe, duże i drogie. Znów tylko bogaci? Nie sądzę. Drogi już są przygotowane na przyjęcie większego ruchu. Po kilka pasów w każda stronę, ścieżki rowerowe, chodniki, czyste i równe poprzedzielane pasami przyciętej zieleni. W centrach miast nie znajdziesz papierka na ulicy. Dba o to armia sprzątających. Ten miks komunizmu i gospodarki rynkowej zdaje się służyć większości a progres ludzie widzą na własnych oczach i we własnych portfelach, a nie tylko na plakatach propagandowych.
Ziszcza się właśnie Wielki Skok, a Mao spogląda na to z bramy Zakazanego Miasta. Chińczycy nie spieszą się by zdjąć tego oprawcę z piedestałów. Wierzą, że to wszystko nie byłoby możliwe gdyby go nie było po drodze. Jednak gdy poczytać historię Chin przekonujemy się jeszcze bardziej o naszym zwichrowanym wyobrażeniu o świecie i supremacji Europy w każdej dziedzinie. Gdy w 700 r n e Europa tkwiła w mrokach średniowiecza dynastyczne Chiny kwitły. Stolica w Xi’an liczyła ponad milion mieszkańców i prosperowała jako początek jedwabnego szlaku z pałacami, drogami i całą miejską infrastrukturą. To w Chinach wydrukowano pierwsze książki. To tu naukę przekłada się bezpośrednio na życie i gospodarkę a nie zamyka w ryzach samej dydaktyki. Maoizm to czarny epizod w historii Chin. Ale było takich wiele i z każdego Chiny wychodziły silniejsze.
Będąc daleki od pochwały systemu, który prześladuje swoich obywateli i nie liczy się z jednostką patrzę na Chiny ze swoistym podziwem. W ostatnich latach Europa, USA i Rosja przesuwają się robiąc dwa kroki do przed siebie i jeden do tyłu, przekonując się i kwestionując jednocześnie. Chiny lecą naprzód nie zważając na nic. Trzeba tu przyjechać by zobaczyć to na własne oczy.