Czarnobyl i Prypeć w 2 dni

Zwiedzanie Czarnobyla z przewodnikiem

Wyjazd na Ukrainę najlepszą 7 osobową ekipą zaplanowaliśmy jako nietypowy i grupowy prezent na okrągłe urodziny kilku uczestników. Na wyjazd wybraliśmy początek września 2019 rezerwując bilety lotnicze w czerwcu- tydzień przez premierą serialu Czarnobyl w HBO… Jeszcze wtedy pomysły wyjazdu tam wydawał nam się dość offowy. Później czytaliśmy z niepokojem o rosnącej fali turystów wywołanej popularnością serialu na całym świecie. Na szczęście na miejscu nie odczuliśmy tego a wyjazd okazał się strzałem w 10. Choć to nietypowa podróż i w głównej części zorganizowana to kilka faktów i ciekawostek warto opisać.

Program zwiedzania Czarnobyla w 2 dni

Przewodnika po Czarnobylu załatwiliśmy z polecenia będąc jeszcze w Polsce. Zależało nam aby odwiedzić nie tylko najpopularniejsze miejsca, ale również te poza głównym szlakiem. Dlatego szukaliśmy kogoś z polecenia i to się doskonale sprawdziło. Nasza trasa prawie w ogóle nie krzyżowała się z innymi grupami. Przewodnik wiedział gdzie iść oraz w jakiej kolejności aby zwiedzać tą postapokaliptyczną scenerię w niemal kompletnej ciszy. To niezwykle ważne, aby poczuć klimat. Imienia naszego przewodnika oraz namiarów celowo nie podaję zgodnie z jego wolą. Sam twierdził że woli pozostać anonimowy po tym gdzie nas prowadzał.

Większość odwiedzających Czarnobyl wybiera jednodniowy pobyt w strefie, mimo że jest to olbrzymi teren, dlatego grafik bywa mocno napięty. Wybierając wyjazd dwudniowy co oczywiste zobaczymy znacznie więcej, ale również zyskujemy więcej luzu i możliwości by odbić od utartych szlaków. Koszt 2 dniowego zwiedzania z transportem z Kijowa i noclegiem w Czarnobylu to ok 230 EUR. Gdziekolwiek nie sprawdzaliśmy ceny były podobne. Oczywiście indywidualnie czarnobylskiej zony zwiedzać się nie da legalnie.

Dzień pierwszy

Pierwszego dnia bus organizatora obiera naszą 7 osobową ekipę w umówionym miejscu w Kijowie o 8 rano. Jako, że pozwoliliśmy sobie na prywatny trip w naszym busie podróżowaliśmy tylko my i kierowca. Przewodnik dołączył na miejscu. Sami decydowaliśmy w dużej mierze o programie i kolejności zwiedzania. Z Kijowa do granicy zony jechaliśmy ponad 2 h, podczas których można było obejrzeć filmik dokumentalny w temacie Czarnobyla, wyświetlany w małym TV zawieszonym przy suficie busa.

Po dojechaniu do granicy zony wypełniliśmy papiery, dostaliśmy bilety oraz zawieszki na szyję z miernikami napromieniowania i pojechaliśmy dalej. Te mierniki mają za zadanie oczywiście wskazać przekroczony poziom napromieniowania podczas przechodzenia przez specjalne bramki. Podczas 2 dni mieliśmy okazję przechodzić przez nie ok 4 razy przekraczając poszczególne zony.

Zaczęliśmy zwiedzanie od najmniej ciekawego miejsca – zarośniętej wioski, która wygląda dziś jakby zbudowano ją w środku lasu. Kilka opuszczonych domów, dom kultury, kilka rozgrabionych aut, pomnik. Następny przystanek- miasto Czarnobyl. Jest ono bardziej oddalone od elektrowni niż Prypeć i wygląda z pozoru jak normalne małe miasteczko jednak funkcjonuje specyficznie. Obecnie mieszkają tam pracownicy zony. Jest upiornie ciche i wyludnione zwłaszcza w nocy. W miasteczku można zobaczyć pojazdy i sprzęty, które służyły w akcji sprzątania radioaktywnego bałaganu w 1986 roku. Jest też pomnik i park z symbolicznymi tabliczkami miejscowości, które po katastrofie zostały opuszczone. W Czarnobylu znajdziemy sklepik, w którym można się doposażyć, ale nie należy liczyć na szczególny wybór. Wygląda jak typowy sklep wiejski – mydło, powidło, wódka i piwo.

Oko Moskwy

Z miasta Czarnobyl kierujemy się na tzw. Oko Moskwy czyli ogromny system radarowy służący do wykrywania rakiet dalekiego zasięgu. Na cały kompleks składają się dwie gigantyczne anteny oraz centrum dowodzenia i szkoleń. Tu po raz pierwszy doświadczamy rozmiaru rabunku jaki się tu dokonał w latach po ewakuacji. Każda rzecz przedstawiająca jakąkolwiek wartość została tu dosłownie wyrwana ze ściany. W budynkach pozostały jedynie odrapane mury i szkielety urządzeń sterujących. Największe wrażenie robi oczywiście sama konstrukcja o monstrualnych rozmiarach. W pobliskim otoczeniu wybudowane było również osiedle z przedszkolem i placem zabaw. Wchodzimy do mieszkań w blokach, doświadczamy przedsmak tego co czeka nas w Prypeci.

Chłodnia kominowa

Następnym niespodziewanym i ciekawym obiektem była niedokończona chłodnia kominowa dla nowopowstających wówczas bloków V i VI Czarnobylskiej elektrowni. Obiekty takie zwykle widzi się z daleka i buchają obłokami białej pary wodnej. Tym razem mieliśmy okazję wejść do środka, zobaczyć jej ogrom oraz towarzyszące jej dodatkowe instalacje. A konkretnie to co po nich pozostało. Najbardziej niesamowite jest zachowanie się dźwięków. Najmniejszy szmer staje się wyraźnie słyszalny i roznosi się po całej konstrukcji tworząc dodatkowe echo.

Blok czwarty elektrowni

Kierując się dalej dojeżdżamy do epicentrum zdarzenia. Jadać wzdłuż rzeki Prypeć powoli zbliżamy do górującego nad okolicą wielkiego, srebrnego sarkofagu, pod kopułą którego kryją się pozostałości zniszczonego eksplozją reaktora. Najpierw jednak zatrzymujemy drodze kilka km wcześniej z dobrym widokiem by następnie podjechać do miejsca z pomnikiem – tuż pod samą elektrownią.

Ośrodek wypoczynkowy

Ostatnim punktem programu dnia pierwszego było odwiedzenie opuszczonego ośrodka wypoczynkowego. W latach świetności było to miejsce wypoczynku dzieci na koloniach, gdzie w środku lasu, nieopodal rozlewiska rzeki Prypeć spędzały beztrosko wakacje zamieszkując w domkach letniskowych. Na wielu z nich do dziś pozostały rysunki bajkowych postaci, co mrocznie kontrastuje z dewastacją jakiej doświadczyły.

Nocleg w Czarnobylu

Udając się do hotelu przekraczamy ponownie bramki oddzielające zonę 10 kilometrową od 30 kilometrowej i wracamy ponownie do miasteczka Czarnobyl. Nasz hotel jaki był 30 lat temu taki pozostał do dziś. Ktoś kiedyś wymyślił robienie wycieczek w stylu PRL po Krakowie. Tutaj miało się wrażenie, że wszystko zostało również w ten sposób „dostosowane” aby oddać klimat końcówki lat 80-tych. Po „zakwaterowaniu” udajemy się do „restauracji”. Wyboru nie ma żadnego, nikt nie podaje menu, posiłki są już dla nas wybrane. I trzeba przyznać, że nie jest to miejsce dla wybrednych koneserów kuchni ukraińskiej:) Wieczór mija miło w przyhotelowej altanie, jednak o godzinie 23:00 rozpoczyna się godzina policyjna i hotel zamyka się na klucz. Zwijamy imprezę i doświadczamy chwili niezwykłej ciszy i nieskażonego ciemnego nieba.

Dzień drugi

Kolejny dzień miał być naszpikowany ciekawymi miejscami. Sami dokładnie nie wiedzieliśmy co chcemy zobaczyć, każdy z naszej grupy posiadał szczątkowe informacje i dopiero w dyskusji z przewodnikiem wybieraliśmy co robimy. Wszystko przebiegało bardzo sprawnie i płynnie. Przewodnik mówił dobrze po polsku i chyba rozumieliśmy nasze potrzeby od samego początku. Wiedzieliśmy jednak, że drugi dzień rozpoczniemy od gwoździa programu – miasta Prypeć.

Tak do końca nie wiedzieliśmy co tu jest legalne, a co nie. Generalnie w mieście Prypeć oficjalnie nie wolno wchodzić do budynków. Przewodnicy mają tu widocznie dobre układy ze strażnikami wiedząc co i jak załatwić. Biorąc pod uwagę stan techniczny budynków taki zaraz wcale nie dziwi. Patrząc jednak na realia ekonomiczne i spore zainteresowanie Czarnobylem nie dziwi również, że każdy przymyka oko na te regulacje.

Most Śmierci i Czerwony Las

W drodze do najsłynniejszego na świecie postapokaliptycznego miasta zatrzymujemy się przy Moście Śmierci i przy charakterystycznym znaku miasta Prypeć – tu wychodzimy z busa, jednak już przy tzw. Czerwonym Lesie nasze liczniki Geigera szaleją do poziomów nawet 30 mikorsiwertów/h. Pięć sekund w zamkniętym busie i jedziemy dalej. Dopiero teraz, drugiego dnia dostaliśmy liczniki i zaczynamy się z nimi zapoznawać. Promieniowanie zachowuje się dziwnie. Wcale nie jest najwyższe w pobliżu elektrowni. Rośnie w miejscach, które po wybuchu nie zostały gruntownie posprzątane i tam gdzie przywiało radioaktywny pył. Później obserwujemy jak rośnie przy niektórych znaleziskach, takich jak porzucona rękawica strażacka czy koła pojazdów pracujących przy oczyszczaniu terenu.

Przy tej okazji zastanawia nas jaki poziom promieniowania otrzymają nasze buty. Koniec końców okaże się, że wszystkie zasłyszane wcześniej historie o wyrzucaniu butów i spodni po zwiedzaniu można włożyć między bajki. Opuszczając zonę jesteśmy skanowani. Z relacji naszego przewodnika tylko w nielicznych przypadkach zdarzało się, że ktoś musiał wyrzucić buty. Przewodnicy również nie kupują tu codziennie nowych ciuchów. Promieniowanie generalnie jest niższe niż podczas podróży samolotowych, podczas których jesteśmy narażeni na promieniowanie kosmiczne.

Miasto Prypeć – zwiedzanie

Dojeżdżamy do miasta, którego nie widać. Jest słoneczny, upalny dzień i tylko gdzieniegdzie zza gęstych topoli wyłaniają się fragmenty murów. Asfalt jest tak porośnięty, że trudno przypuszczać iż była to niegdyś szeroka arteria miasta. Między drzewami widać jednak pordzewiałe lampy uliczne, krawężniki i budynki. Z tej całej układanki zlepku lasu i miasta wyłania się jakieś wyobrażenie tego, gdzie się znajdujemy. Przewodnik pokazuje nam zdjęcia na tablecie, robione dokładnie w tych miejscach, gdzie się akurat znajdujemy.

Zaczynamy od basenu. Zdjęcia stąd zawsze były spektakularne i w rzeczywistości jest nie inaczej. Potem kierujemy się do szpitala. Tego, do którego zwożono strażaków po akcji gaszenia elektrowni. Następnie, dłuższa przechadzka po mieście zahacza o główny plac miejski, supermarket, restaurację nad brzegiem rzeki, szkołę, przedszkole, sklep muzyczny,  teatr, kino i mini park rozrywki ze słynnym diabelskim młynem.

Miejsca uświadamiają nam jak dobrze musiało się tu ludziom żyć na owe czasy. Prypeć był miastem dla wybrańców. Tu sprowadzano naukowców z całego ZSRR, tu były rzeczy dla innych niedostępne a ludzie zarabiali lepiej. Nawet porównujac to z polskimi blokowiskami z PRLu Prypeć wypada nieźle. Gdzie bowiem w 50 tysięcznym mieście działał teatr, 2 kina i transport wodolotem do stolicy?

Kwintesencją zwiedzania Prypeci jest jednak wdrapanie się na dach 16 piętrowego bloku, skąd widać całą okolicę – od Oka Moskwy, przez sarkofag bloku nr 4 po wystające spośród drzew dachy bloków Prypeci. Odwiedzamy kilka mieszkań. Tu robi się dziwnie i smutno. Mieszkania w bloku wyglądają jakby mogły być równie dobrze w Polsce. Cała sytuacja z wybuchem i ewakuacją staje się bardziej namacalna. Poziom degradacji jakiemu uległo to miasto wskutek działalności rabunkowej jest trudny do opisania. Nie pozostało dosłownie nic co przedstawia jakąkolwiek wartość.

Z surrealistycznej scenerii przemieszczamy się na obiad, który zjemy w stołówce dla pracowników czwartego bloku elektrowni w Czarnobylu. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, tak właśnie się dzieje. Jakość posiłków idzie w parze z wystrojem wnętrz, które dziś oglądaliśmy w Prypeci i nie mieści się w żadnej skali. Ale obecność w tej stołówce uświadamia nam jak wielu turystów odwiedziło zonę tego dnia, mimo że po drodze nie spotkaliśmy nikogo. Obiegowa opinia mówi, że po emisji serialu HBO liczba turystów wzrosła lawinowo. Jednak z relacji naszego przewodnika pracującego tu od kilku lat, wcale tak nie jest. Owszem wzrost zanotowano, ale jego skala to ok 25% w stosunku do roku 2018. Podobno większy przyrost był po zakończeniu budowy nowego sarkofagu. Ile w tym prawdy, trudno osądzać – to jednak bezpośrednia relacja z dość wiarygodnego źródła.

Stacja kolejowa i port rzeczny w Czarnobylskej zonie

Zaraz po posiłku kierujemy się do nieodległych miejsc, znów bardziej industrialnych. Na początek stacja kolejowa. Aby do niej dojść idziemy polem napotykając różne koparki, spychacze i inne sprzęty pordzewiałe i porzucone po spełnieniu swej ostatniej misji. Ich koła i gąsienice oczywiście mocno „świecą”. Liczniki Geigera cykają jak oszalałe gdy tylko przybliżamy jest do sprzętów. Dochodząc do stacji kolejowej napotykamy poprzewracane wagony kolejowe. Jak można przewrócić wagon? Otóż można, szczególnie gdy koła wagonów są wykonane ze cennej stali, którą można opłacalnie sprzedać.

Po kolejowych „eksponatach” jedziemy na nabrzeże rzeki Prypeć. tutaj udaje się powspinać na wielkie stalowe żurawie, pooglądać kolejne industrialne pozostałości oraz podziwiać meandry rzeczne z nietypowych „punktów widokowych”.

Piąty blok elektrowni w Czarnobylu.

Na koniec zostawiliśmy sobie najfajniejszy smaczek tej imprezy – niedokończony, piąty blok czarnobylskiej elektrowni. Tu już musimy być na prawdę cicho i dyskretnie. Okazja jest niebywała. Industrial w najczystszej postaci. Zobaczyć ogrom pomieszczeń przeznaczonych do osadzenia reaktora jądrowego i towarzyszące temu instalacje to coś zupełnie nowego co wyrywa z butów. Daje również do myślenia jakiej skali inwestycją jest taka elektrownia atomowa i jakie mózgi muszą przy tym pracować aby każdy przycisk w sterowni uruchamiał urządzenia położone kilometry dalej po kablach. Grabież jaka tu miała miejsce nie odbiega od miejscowego standardu, ale skala nadal robi wrażenie, gdy na podłodze widzimy otuliny kabli o wielkości dywanów. Aby znaleźć się na dachu pokonujemy wiele pięter, prowizorycznych kładek nad przepaściami, dziurawych schodów i wystających prętów. Przyjść tu na nielegalu w nocy było naprawdę ryzykownym przedsięwzięciem. Ogrom obiektu przytłacza. Hale jak hangary lotnicze, a wielkie dźwigi na dachu wydają się malutkie w skali całości. I znów widok na sarkofag – stojący w milczeniu pomnik ludzkich błędów zatopiony w dzikiej naturze.

Wizyta w Czarnobylu to nie jest zwykłe zwiedzanie. To otwarcie we własnej głowie pewnych obszarów, które nigdy nie były otwierane. 33 lata od awarii w elektrowni wydaje się teraz otchłanią historii, gdy obserwuję zmiany jakie mogą zajść w takim czasie. Natura i człowiek wprowadziły tu sobie zupełnie nieskrępowaną alternatywną rzeczywistość, która funkcjonowała równolegle bez żadnych zasad i ograniczeń. Być może dlatego to miejsce przyciąga wciąż tak wielu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.