Park Eduardo VII
Drugiego dnia jesteśmy już lepiej zaprawieni w chodzie i lepiej zorientowani. Z naszego przyczółku na Principe Real kierujemy się tym razem do wschodniej części miasta, schodząc najpierw do głównej arterii – Avenida de Liberdad. Zaczynamy od miejsca gdzie dobrze złapać nieco oddechu od ciasnych uliczek Lizbony. To Park Eduardo VII położony nad największym rondem w stolicy – doskonałym puntem orientacyjnym podczas studiowania mapy miasta. Stąd rozpościera się szeroki widok na Lizbonę. Nad parkiem góruje ogromna flaga Potrugalii, a w dolnej części kręci się wielki diabelski młyn i jest kolorowy festyn – dobre miejsce na wyjście z dziećmi, tu Wasz wózek nie połamie kółek w przeciwieństwie do dalszych dzielnic.
Mouraria
Jednak celem naszego drugiego dnia jest Alfama. Zanim jednak tam dojdziemy mamy do pokonania kilka km niespecjalnie ciekawej części miasta. Kierujemy się na południowy wschód. Ciekawie robie się dopiero gdy docieramy do małych Indii czyli do dzielnicy Mouraria. To jedna z najstarszych dzielnic Lizbony. Docierają do nas zapachy identyczne jak na ulicach Starego Delhi. Sklepiki, chodniki, ściany budynków, śmieci na ulicy, wystający na każdym rogu grupki facetów i brak kobiet – to wszystko przenosi nas na chwilę na subkontynent indyjski, brakuje tylko bezpańskich krów. Ten eklektyzm jest jednak przyjemny i ciekawy. Stromymi uliczkami, brudniejszymi niż gdziekolwiek indziej w Lizbonie docieramy do najwyżej położonej dzielnicy miasta Graca
Graça
Z Mourarii do Graca czeka nas najbardziej stroma wspinaczka uliczna. Kierujemy się bowiem do najwyżej położonej dzielnicy miasta. Gdy docieramy znów zaczynają się punkty widokowe. Ktokolwiek lubi obserwować miasta z wyżej położonych miejsc w Lizbonie poczuje się jak w niebie. Powinni ją ogłosić światową stolicą punktów widokowych. Nie dość, że jest ich wiele, to z każdego widok jest niesamowity i nieco inny. W Graca docieramy do kościoła Igreja da Graça, przed nim – jak wszędzie- knajpki, kawa, piwko, słońce, ogrody pnące się na stromych zboczach i wspaniały widok z Miradouro da Graça.
Castelo
Dalej kierujemy się na zamek św. Jerzego czyli Castelo de Sao Jorge. Kilkaset metrów ścieżką w dół, kilka zauków i stajemy przed kolejką do lizbońskiego zamku górującego nad miastem. To topowa atrakcja Lizbony, więc trudno się spodziewać kameralnego klimatu. Kolejka na 10 minut czekania pod koniec grudnia daje do myślenia co musi się tu dziać w lecie. Zamek św. Jerzego, a właściwie to, co z niego pozostało został wpisany na listę Unesco. Miejsce usytuowane wyjątkowo, pod względem obronnym wydaje się nie do zdobycia. Teraz możemy podziwiać tu stanowisko archeologiczne, kilka wież, przespacerować się wzdłuż murów obronnych oraz obserwować miasto pomiędzy blankami. Mimo tłumów, na pewno warto. Widoki stąd, szczególnie późnym popołudniem zachwycają.
Alfama
Po opuszczeniu zamku kierujemy się niżej, wąskimi krętymi uliczkami w dół. Tu już Alfama. Odwiedzamy dwa punkty widokowe – Santa Lucia oraz Portas do Sol. Jest tu również bardzo turystycznie, mało realnie, miejsce zapewne dawno straciło swoje prawdziwe oblicze. Nie sposób jednak odebrać mu uroków. Tu każda obdrapana ściana i wiszący z niej zeschnięty wiecheć trawy wygląda urokliwie. Palec z migawki aparatu nie złazi. Gdzie nie przyłożyć obiektyw tam scena widokówkowa. Knajp jest zatrzęsienie ale komercyjnych charakter miejsca nakazuje uważność przy wyborze. Podobno należy nie wybierać miejsc z muzyką Fado live ani tych, gdzie stoją naganiacze. To dwie zasady podstawowe. Trzecim ograniczeniem jest dla nas ciekawe menu wegetariańskie. Znajdujemy się w końcu w CervejAlfama i jest całkiem nieźle! Ok 19 wychodzimy na lekko opustoszałe ulice Alfamy. Robi się ciszej i kameralnie, dużo przyjemniej teraz się tu pokręcić, nawet jeśli z widoków już nieco mniej. Schodząc na dół mijamy Muzeum Fado, której jest już zamknięte i dochodzimy do niesamowitej, starej jak świat, romańskiej katedry Se de Lisboa.
Tramwaj 28
Tu będzie kilka praktycznych rad w temacie słynnej linii tramwajowej Lizbony. Z okolic Alfamy łatwo załapać się na taki kurs jednak lepiej zrobić to na placu Martim Moniz skąd rozpoczyna trasę. Przejażdżkę zafundowaliśmy sobie 2 dni później, gdy już większość starego miasta mieliśmy schodzone. Z naszej perspektywy można było sobie tą atrakcję odpuścić. Jedynie stojąc na tyle tramwaju cokolwiek można obejrzeć. Siedząc, perspektywa jest tak bliska w wąskich ulicach miasta, że trudno ogarnąć gdzie się jest. Stojąc z przodu, też jest nieźle lecz dosiadający się ludzie szybko spowodują, że wylądujesz w środku, gdzie jeśli nie siedzisz to nie zobaczysz nic (chyba że masz 1,5m wzrostu). Z kolei aby usiąść wygodnie nie wystarczy stanąć w kolejce na przystanku, trzeba jeszcze mieć szczęście i znaleźć się na jej początku, gdy podjedzie kolejny tramwaj. Oczywiście w środku będzie zawsze gęsto i na jednym bilecie pętli się nie zrobi – na ostatnim przystanku trzeba wysiąść by znów ustawić się w kolejce na powrót. Dobrze mieć również doładowaną kartę Viagem lub bilet dzienny, aby nie płacić 2 krotności ceny u motorniczego (3 eur w jedną stronę). Cała pętla z czekaniem to 1,5 h tłuczenia się tramwajem, którą spokojnie można sobie odpuścić, szczególnie jeśli ktoś dysponuje kondycją do spacerowania. Jeśli jednak ciągnie Was do zabytkowych tramwajów, wystarczy wybrać inna linię jadącą przez centrum i przejechać kilka przystanków.