Dzień 15- 30.10.2012
Wystarowaliśmy o 5 rano stromo pod górę, podejście rzeczywiście ambitne miało zająć 3h a zabrało nam 2h20minut. Pogoda o poranku była wyśmienita toteż widoki ciekawsze niż dzień wcześniej. Wspinając się i zadzierając głowę ku górze nie opuszczało mnie wrażenie, że szczyt jest tuż tuż. I za każdym razem to wrażenie okazywało się złudne. To podejście doskonale zobrazowało nam ogram kanionu. Całą drogę było niemal pionowe, a droga wiła się krótkimi zygzakami. Tuż przed końcem zaczęły nas wyprzedzać tutejsze taksówki – czyli muły, które codziennie popołudniu zwoziły do oazy zaopatrzenie a nad ranem zabierały w górę turystów o słabszej kondycji. Na górze czekał na nas doskonały widok na wypełniony słońcem zdobyty kanion. Z tego miejsca można było dostrzec całe zróżnicowanie peruwiańskich Andów – od ośnieżonych szczytów, przez kaktusy wysokogórskie, po tropikalną roślinność oazy na dnie.
Po 15 minutowym spacerku przez pola znaleźliśmy się wraz z całą grupą w centrum Cobanaconde na śniadaniu. Tu czekał już na nas kierowca z busem. Rynek Cobanaconde potwierdził regułę, że każde centrum miejscowości w Peru jest bardzo zadbane i czyste, niezależnie od tego jak to wygląda tuz za rogiem gdzie z reguły estetyka siada o kilka klas w dół. Przy śniadaniu w naszej grupie nastąpiło większe rozluźnienie, jakby opadły emocje po zdobyciu celu trekkingu. Jest słonecznie i bardzo przyjemnie a przed nami jeszcze cały ciekawy dzień.
Program tego dnia zakładał kąpiel w gorących źródłach, lunch, wjazd na punkt widokowy wulkanów i przejazd przez rezerwat gdzie żyją lamy, alpaki i wikunie. Dwa pierwsze punkty zgodnie odpuściliśmy jadąc od razu do punktu widokowego. Po drodze zatrzymujemy się ponownie przy drodze do Chivay gdzie znaldują się najbardziej spektakularne tarasy uprawne. Lepsza pogoda daje okazję na lepsze zdjęcia. Następnie kierujemy się do Mirador de Los Andes położonego na wysokości 4910 mnpm. Gdy przypominam sobie jakim wysiłkiem wspinałem się o własnych nogach na taką wysokość ostatnio w Kenii to robi mi się dziwnie. Tutaj bus sunie szybko po krętych, niezłych drogach ostro pod górę. Krajobraz staje się powoli księżycowy a w głowie lekko szumi. Na górze jest mgliście i widoczność nie jest najlepsza ale wulkany widać stąd dobrze. Dookoła same kamienie, widok trochę przypomina zdjęcia łazika marsjańskiego. Może przez wysokość i dziwną mgłę udaje mi się tu zrobić jedno z ciekawszych zdjęć. Bez obróbki wyszło w połowie kolorowe, w połowie czarno-białe.
W tych okolicach widoki za oknem nie pozwalają odpoczać bo jest rzeczywiście wyjątkowo. Przez płaskowyż ciągną się długie i proste odcinki drogi. Przecinają pustkowie otoczone białym wieńcem ośnieżonych wulkanów. Jakby tego było mało, na zboczach pasą się lamy i alpaki.
Nieco dalej wjeżdżamy na teren rezerwatu wikunii. Tuż przy drodze łatwo można dostrzec kilka sztuk. Zbliżamy się małymi krokami do Arequipy i dopiero tu w pełnej okazałości udaje nam się dostrzec El Misti od drugiej strony. Mimo deszczowej pogody prezentuje się całkiem nieźle:
Fakty:Tą wycieczką kończymy nasza przygodę z górami podczas tego wyjazdu. Od teraz kierujemy się na niziny. W Areqipie mieliśmy jeszcze kilka godzin na przepakowanie i poszwędanie się po mieście. Kolejne próby dogadywania się na naszym hotelowym „cieciem” wywoływały tylko nasz uśmiech. Mimo dość surowej otoczki okazał się przyjemnym i pomocnym gościem. Wieczorem zapakowaliśmy się do autobusu Cruz del Sur, który miał nas zawieść w pustynne rejony Peru- do słynnego Nazca.
– czapka peruwiańska – 12 S
– T – shirt- 15-32 S
– taxi Arequipa z centrum do terminalu autobusowego – 6 S
– obiad Arequpa dla 2 os w rynku – 55 S