Magical Mystery Tour

9.11.2012 środa, okolice Arushy, Tanzania
Było późne popołudnie. Schodziliśmy w dół leśnej drogi. Za plecami majestatyczna Mt Meru sprawiała wrażenie nierealnej fototapety. Każda sekunda tego dnia była zaskoczeniem, zdziwieniem, oszołomieniem. Nagle skończył się las i wyszliśmy na łąkę umiejscowioną na skarpie, przez środek której przebiegała wąska ścieżka. Kolory stały się jeszcze głębsze, wyraźnie i ciepłe za sprawą pomarańczowiejącego słońca. Na równo przyciętej trawce pasło się kilka krów a na końcu skarpy stał biały kościółek, z którego w tym momencie dobiegły odgłosy chóru. Znaleźliśmy się w bajkowej scenerii nierealnej krainy szczęśliwości. 
 Opanować myśli że to jest prawdziwe? Wziąć głębszy oddech? Uszczypnąć się i sprawdzić czy nie umarłem jakoś niezauważenie? Wszystko przestało istnieć poza tym wycinkiem nieba na ziemi. To było apogeum.
Na skraju drogi obróciłem się do tyłu by jeszcze raz spojrzeć na najpiękniejsze miejsce na świecie. Podeszła wtedy dwójka dzieci owiniętych chustami. Zachowywali się jakby nas nie widzieli chociaż stali dwa metry obok. W tle majaczyła nadal monumentalna Mt Meru. Wyjąłem aparat i zaczęło się coś czego nie potrafię określić w czasie, bo czas stanął w miejscu. Dzieci trwały niewzruszone, naturalne, zapatrzone w dal a ja łapałem sekundy ich życia. Wśród odgłosu wiatru ocierającego się o uszy, w absolutnej ciszy, docierały do mnie ich delikatne mlaśnięcia. Młodsze z nich wyglądało jak nie z tego świata, przypominało wizerunki bogów Angkoru.  Miało przedziwnie skośne oczy i trudno było określić jego płeć. Zawiesiłem się w hipnotycznym stanie. W głowie przewalały się niezwykłe sceny tego dnia-
 Wielogodzinna wędrówka w górę  po podnóżach Mount Meru, od miasta do najodleglejszych wiosek podzielona na płynne etapy, w każdym z których życie ludzi i środowisko zmieniało się wraz z wysokością i odległością od cywilizacji. Spontaniczne spotkania z przeróżnymi ludźmi – od pracujących w polu przez lokalnych pijaków po plemiennie wyglądające kobiety zapraszające nas do swoich domów. Dziesiątki dzieci towarzyszące nam na wybranych odcinkach tej niezwykłej drogi. Poszukiwanie wodospadu, do którego nie dotarliśmy by zamiast tego usiąść na łące, posłuchać ciszy, rozejrzeć się  i uświadomić sobie jak szaloną sprawą jest siedzieć sobie na łące w Tanzanii, oddychać przestrzenią która wypełnia obezwładniający widok, rozmawiać z afrykańskimi rówieśnikami o definicjach szczęścia, postrzeganiu własnego życia z perspektywy innych kontynentów i rozumieć się przy tym doskonale. 
– Ras-B i Emanuel zawołali nas wytrącając z psychodelicznej sesji zdjęciowej nieobecnych, nie wiadomo czy w ogóle istniejących dzieci. Szliśmy dalej mijając wioski i ludzi szykujących się do nocy. W lesie spotkaliśmy grupkę ok. 20 dzieci z workami i maczetami. Każdego wieczoru szli gromadą na łąkę ścinać trawę dla zwierząt. Otoczyli nas. Wyglądali z tymi maczetami dość jednoznacznie, szczególnie dla kogoś kto oglądał filmy o Ruandzie. Ale było niesamowicie miło i wesoło. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, nie robiliśmy zdjęć by nie burzyć chwili. Dzieci popisywały się swoimi głupotami.
Po drodze nie dało się nie zauważyć, że Ras – B i Emanuel rozmawiają niemal z każdym napotkanym człowiekiem. W większości nieznajomymi. Zauważyłem również inną, nieznaną mi formę komunikacji. Przechodząc obok domu pewnej kobiety Ras B zaczął do niej mówić, ona odpowiadała tymi samymi słowami, dodając coś od siebie, on odpowiadał zdaniem rymującym się z poprzednimi i tak w kółko. Rozmowa w języku suahili zaczęła przypominać rapowanie lub jakąś formę pośrednią między mówieniem a śpiewem. Wszystko działo się w ruchu, szliśmy oddalając się a „rozmowa” trwała aż przestali się słyszeć. Ras B nie znał tej kobiety. Wyjaśnił mi, że to była wymiana pozdrowień i komplementów. Całkiem normalna i popularna rzecz. Trudno było mu pojąć, że w Europie ludzie nie rozmawiają na ulicy….
 Robiło się ciemno a do Arushy jeszcze 4 godziny marszu. Teraz szliśmy na dół i cywilizacja zaczęła gęstnieć. Z każdą minutą robiło się coraz ciemniej i rolę oczu przejmowała głowa. Emanuel opowiadał o swoim pochodzeniu etnicznym, o różnicach między ludźmi pochodzącymi z innych plemion. Pociągnąłem go za język, opowiedział trochę o swoim życiu tak bym mógł je sobie lepiej wyobrazić. Swoją dziewczynę widywał raz na 2-3 miesiące po 2 dni i nie ufał jej. Był ambitnym gościem ale warunki nie pozwalały mu na więcej. Pracował by uzbierać na kolejny rok studiów i powrót do swojej rodzinnej miejscowości Babati. Był kompletnie innym człowiekiem niż Ras B, z którym przegadałem większość czasu tego dnia.
Ras B przewodził, narzucał klimat i załatwiał wszystko. Był totalnie wyluzowanym gościem, z którym złapałem niesamowity kontakt. Określał się rastafarianinem. Bez niego ten dzień byłby zwyczajny.
 
Na ostatniej długiej prostej przechodziły setki ludzi w przeciwnym kierunku. Ich twarze pojawiały na ułamek sekundy przed wyminięciem. W oślepiającym blasku świateł motocykli, w tumanach kurzu widać było kontury poruszających się sylwetek wracających wieczorem z miasta do swych wiosek. Przy domach wzdłuż drogi paliły się małe ogniska, nad którymi zawieszone były blaszane płyty do pieczenia chleba.
Dotarliśmy do miasta, ale nikt jeszcze nie miał dość. Usiedliśmy w Rift Valley Lodge – lokalnej knajpce przy ulicy by ostudzić myśli zimnym piwem. Ciemne zakamarki Arushy teraz były dla mnie jak własna dzielnica. Nakręciliśmy myśli na niespotykane rejestry, z obcymi gośćmi z drugiego końca świata byliśmy w stanie porozumieć jak ze starymi przyjaciółmi, śmiać się z totalnych abstrakcji i rozmawiać na kompletnym luzie. Nagle usłyszeliśmy Redemption Song i dźwięki gitary za żywo. Na to wszystko zjawił się uliczny grajek śpiewający nieoficjalny hymn Afryki  Boba Marleya. Facet spadł z nieba, wszedł w temat idealnie, idealnym kawałkiem, w idealnym momencie. Każdy śpiewał, odjechaliśmy kompletnie po raz setny tego dnia. Od lat znam ten kawałek, od lat pojawiał się w różnych miejscach, na rożnych imprezach i zawsze budził luźne skojarzenia z beztroską włóczęgą po Afryce. Pomyślałem, że te wszystkie momenty z przeszłości spotkały się właśnie teraz i zetknęły z rzeczywistością właśnie teraz. Idee, które na co dzień są górnolotnymi utopijnymi hasłami, zjednały i zrównały nas w słowach, które dotyczyły tak samo wszystkich Emancypate yourselves from mental slavery none but ourselves can free  our minds….
Pożyczyłem od grajka ulicznego gitarę by skompletować przekaz dźwiękami i słowami Society Eddiego Veddera: When you want more than you have, you think you need…and when you think more then you want, your thoughts begin to bleed…
 
Ras B i Emanuel zaczęli improwizować w miejscu solówki, wyszła nam 20 –minutowa wersja reagee/rap/rock, nie do określenia. Gdzieś zaginąłem w tym czasie, zaginęła też przeszłość i przyszłość. Było tylko teraz i wiedziałem że kończy się powoli. Ciarki zadomowiły się na plecach. Więcej już się nie dało wycisnąć z tego dnia. Pożegnaliśmy Emanuela i Ras B’iego bez których to wszystko nie byłoby możliwe. Za 4 dni mieliśmy być z powrotem w Arushy, umówiliśmy się na kolejne wyjście. 
Kontakt z pokojem hotelowym i własnym plecakiem przypominającym o harmonogramie wyprawy wzbudził bezcelowość. Zbladło dosłownie wszystko, Zanzibar, plany safarii , trekingu na Mt Kenye i powrotu do własnego schematu w Polsce. Kiedy spontanicznie spotyka Cię coś lepszego zastanawiasz się jaki jest sens planowania? Dźwięki i obrazy tego dnia wryły się głęboko i zostały na długo. I chyba na dobre zmieniły moje oczekiwania od przyszłych wyjazdów. Poprzeczka zawisła wyżej.
Fakty: 
– Ras B, e -mail: boriw@yahoo.com, jest przewodnikiem górskim oraz na safarii, organizuje trekkingi -na Kili i Mt Meru oraz wszelkie formy aktywności w okolicach Arushy i Moshi. Dopiero po jego spotkaniu zdałem sobie sprawę jak wiele zależy od tego jakimi ludźmi są przewodnicy, których często losowo spotykamy. Obiecałem mu, że kiedyś, ktoś z Polski przyjedzie i powoła się na gościa, który grał na gitarze pod Rift Valley Lodge. Jeśli chcesz być tą osobą. Napisz do Ras B’iego. Nie będziesz żałować.

4 komentarze

  • Anonimowy

    Miło przeczytać :-). Też siedziałam w Rift Valley Lodge, w tym samym miejscu i na tym samym krześle. I know what you mean 🙂

  • RD

    fajnie:) niby miejsce gdzieś na uboczu świata, a jednak…

  • Czy myślisz, że jest jeszcze sens odzywania się do Ras B 🙂 ??? Czy jest opcja, że role przewodnika tam pełni się większość życia :)? W marcu lecimy do Kenii, a potem przeprawiamy się do Tanzanii, Arusha + oczywiście choćby okolice Kilimandżaro, to jedno z naszych miejsc postoju 🙂 …

  • RAS B. Jak najbardziej wciąż pracuje jako przewodnik i jest dostępny pod wskazanym mailem 🙂 Właśnie z nim piszę.
    Bardzo dziękuję za podanie namiaru – sprawdzony przewodnik jest zawsze na wagę złota 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.