Niedziela wieczór, w sznurku czerwonych świateł aut wjeżdżam do gęstniejącego miasta Wrocławia witającego neonami. Gdzie kończy się czerń pól zaczyna się przestrzeń, w której już pierwsze światło zmniejszające twoją źrenicę stara się coś sprzedać. Wszyscy gonią do przodu ile fabryka dała, gdyby od biegania ludzie się nie męczyli i nie pocili, po polskich ulicach wszyscy by biegali by w jak najszybszym czasie pozamykać najwięcej swoich problemów i załatwić najwięcej spraw nadających naszym życiom rytm i sens. Myślę o dwóch beach boy’sach poznanych w Tiwi Beach, 30 km na południe od Mombasy, którzy by móc się ożenić i ruszyć w życiu do przodu zbierają pieniądze organizując „restaurację” po ciemku przy ognisku na plaży, serwując świeżą rybę i liściu palmy pod gwiazdami dają nam zgnuśniałym ludziom północy alternatywne menu prawdziwego smaku życia ze szczyptą soli.
Behind every beautiful thing there’s been some kind of pain…..smutno zaczyna się opowieść moja o Afryce. Zawsze staram się ogarnąć ten kontynent jedną eklektyczną myślą i choć wiem jak absurdalny to pomysł to ciągle próbuję. Afryka jest jak przyjaźń, która kończy się gdy zaczyna się dorosłe życie. Afryka jest piękna i rozżalona, ma wszystko by być bogatym lądem, krainą miodem i mlekiem płynącą a stała się odpadem ewolucji cywilizacji. Walczy z Babilonem i kłania mu się w pas jednocześnie, nie może się zdecydować. Walczy z systemem narzuconym przez białych, lecz gdy tylko wymyśli swój alternatywny system zaraz ulicami zaczyna płynąć krew. Siedząc u podnóża Mount Meru w bajkowej scenerii okolicznych kolorowych wiosek północnej Tanzanii udało mi się oddzielić tamtą krainę od reszty świata, wniknąć głębiej, wejść do domów ludzi i porozmawiać o ich szczęściu, rozbić sobie w głowie Afrykę na 3000 mini państewek z różnorodną kulturą, religią i innymi językami, które być może by teraz istniały gdyby nie wkroczył tam biały człowiek. Pragmatyczny umysł człowieka północy i siła jego systemu jest niewiarygodna. Wybiła Afrykę z jej pierwotnego rytmu narzucając pulsacyjne tempo kręcących się trybów maszyn na najniższym pokładzie galeriowca globalizacji. Rytm Afryki nie znalazł nic na swoją obronę, jeszcze nie wymyślono i może nigdy nie wymyśli nikt trzeciej drogi, w której Afrykanie znajdą swoje korzenie i zrealizują swoje cele. Pozostało im naśladowanie zachodu na gorszych warunkach. Wycofanie do kultury agrarnej i plemiennej nie wchodzi w grę, Ci którzy obejrzeli choć raz TV i zobaczyli „świat” już się nie dadzą odczarować. Kilku czarodziejów w historii świata próbowało: Pol Pot, towarzysz Mao czy dynastia koreańskich Kimów. Nowoczesne kraje afrykańskie takie jak Kenia nie będą naiwnie ryzykować. Zdecydowanie pewniej i szybciej do szczęścia gdy w barze leci mecz Liverpool – Arsenal, wszystkie billboardy reklamowe są w języku angielskim, a w centrum Nairobi tłum biznesmanów pod krawatem zjada w jankeskich restauracjach bacon & eggs słuchając CNN czy BBC.
Nie wiem co mogę chcieć więcej od Afryki. Jest dla mnie znacznie więcej niż scenerią do safarii i pasmem białych rajskich plaż. Chciałbym by znalazła swoją drogę i ujawniła swoją siłę jeśli jeszcze ją ma. Chciałbym by północ zobaczyła w TV coś więcej niż głodujące dzieci z muchami w oczach, kłusowników na zagrożone gatunki zwierząt, masakry z maczetami i kolejne rewolucyjne fronty wyzwolenia narodowego po 30-letnich wojnach domowych.
Nazywał siebie Raz-B. Po czwartym dżoincie i 3 piwie na balkonie tanzańskiej dyskoteki mówi, że technologia zabija jego świat i kieruje go wprost do zagłady. Mówi, że w jego mieście nie słyszy ciszy nawet w nocy i nie widzi świateł gwiazd. Nie zgadzam się, od 1960 roku jest nas ludzi ponad dwa razy więcej więc o jakiej zagładzie mówisz? Na swej fascynującej, niepewnej i bezcelowej podróży do przyszłości ludzkość stworzyła wiele potrzebnych rzeczy tylko inaczej one wyglądają z północnej półkuli, bo na południe trafia najczęściej zużyty złom.
Gdy jako dziecko w tornistrze niosłem do szkoły podręczniki, jabłko i dwie kanapki, on ciągnął drewniany wóz obładowany kokosami na lokalnym targowisku. Ale gdy u nas bananami i kawą pachniało jedynie w Pewexach, on miał je w domowym ogrodzie na drzewach w zasięgu ręki. Cztery dni wcześniej na schodach rudery w slumsowej dzielnicy Arushy Raz-B opowiadał o Heile Sellasje i ruchu rastafarian wywodzącym się z Etiopii a nie z Jamajki jak myśli większość. Mówił z pogardą o afrykańskich kaznodziejach chrześcijańskich i muzułmańskich przyjmujących bezkrytycznie religie z Europy lub półwyspu arabskiego – It’s not my shit man! Peace, love and maximum respect – this is my religion, this is the beat of African heart my brother! Not muslim, not Christian, only Rastafarian! Trudno mi było się z nim nie zgodzić. Potem spotkaliśmy jego siostrę, stali na ciemnej ulicy i rozmawiali śmiejąc się. On w żółtym berecie kryjącym gęste dready, ona z zakrytą twarzą, pozostała w islamie jak cała jego rodzina. Living in a muslim family was fuckin’ far from Hakuna Matata, you know what I mean….
Nocna włóczęga po tanzańskich wioskach i miastach była absolutnie najbardziej inspirującym przeżyciem ostatnich kilku lat. Nie mam zdania, nie jestem po żadnej ze stron. Może północ musi upaść by Afryka powstała z kolan. Ci którzy najczęściej odwiedzają Afrykę są potomkami tych, którzy ją kolonizowali ogniem i mieczem. Obserwuje te sprzeczności, obserwuję ślepotę moich kolegów z europy zachodniej, którzy nie pomyślą nawet o zaproszeniu Afrykańczyka do wspólnego stołu. A ludzie Afryki są twardzi, ciepli i wrażliwi w środku. Sytuacje, w których ich poznaję często nie są równe, najczęściej jestem klientem, dlatego tak trudno wypracować dobrą płaszczyznę porozumienia, dlatego tak trudno dotrzeć do ludzi. Schłostany emocjami, obrazami, dźwiękami i myślami wjeżdżam do Wrocławia nocą by zacząć kolejny etap, by zebrać to wszystko do kupy, spróbować ubrać w słowa. Dziś akurat mam w głowie nierówności, a może lepiej po prostu zapuścić się jeszcze raz w tą podróż i dostrzec więcej.