Safari w Ngorongoro

Jechaliśmy ok 3h wracając tą samą drogą by znaleźć się w obozie Simba Camp na brzegu krateru Ngorongoro. Malownicza droga zmieniała się co kilka kilometrów. Wiodła przez rozległe tereny ogromnych kraterów wulkanicznych, pośrodku których znajdowały się wioski masajskie. Przy zachodzącym słońcu i stale unoszącym się kurzu widoki były rewelacyjne.
W Simba Camp byliśmy znów ostatnią grupą, która dotarła do obozowiska przed zmierzchem. Tym razem namioty rozbiliśmy między innymi w samym środku pola. Obozowa kantyna była już suto zastawiona i wieczerza trwała w najlepsze kiedy dla nas poszukiwano dopiero miejsca na rozstawienie stołów. Na samym końcu pomieszczenia za kratami w prowizorycznym barze, niczym w oślej ławce znalazło się ciasne miejsce dla naszej grupy, które od razu nazwaliśmy VIP Lounge.
„Now, how’s on budget?” zawołał stanowczym tonem Dave podczas kolacji patrząc w kierunku innych grup, siedzących przy normalnych stołach zastawionych górami jedzenia. Poskładaliśmy się ze śmiechu i  w takich okolicznościach powstało hasło wyjazdu. Marek dobił targu z miejscowymi Masajami wymieniając zepsutą lornetkę z ruskiego targu na ręcznie robioną włócznię, a Dave dociekał odpowiedzi od Godfreya czemu spotkanie z „bush pig” w namiocie nie jest pożądanym elementem przygody na safari. Gdy skończyły się nasze zapasy poszukiwaliśmy piwa do nabycia od kucharzy „pod stołem” ale żaden z nich nie okazał się na tyle przedsiębiorczy. Na pole namiotowe przywędrowały zebry, które już nie budziły tylu emocji co słonie w poprzednia noc.
Chłodnym porankiem, przy wspaniałym wschodzie słońca rozpoczęliśmy zjeżdżać w dół krateru. Jest na tyle wielki, że trudno go ogarnąć całego wzrokiem. W dole mieszka tysiące zwierząt. Tu dopiero zobaczyliśmy nosorożca i dzięki temu zobaczyliśmy tzw. Wielką piątkę zwierząt afrykańskich ( ustalonej wg kryterium trudności ich upolowania) do której zalicza się lwa, słonia, bawoła, nosorożca czarnego i lamparta. Objechaliśmy krater w ciągu 3-4 godzin. Otaczały nas piękne widoki chociaż po 3 dniach safari trochę się do nich przyzwyczailiśmy. Krater najlepiej widać z jego zbocza, podczas jazdy w dół i w górę wyszły najciekawsze zdjęcia.
 
Nadszedł czas powrotu. W obozie Simba Camp zgarnęliśmy kucharza i nasze rzeczy a po szybkim lunchu wyruszyliśmy w stronę Arushy. Nie spodziewaliśmy się już kolejnych przygód aż tu na 5 km przed końcem jazdy skończyło się paliwo. Godfrey przegiął z chęcią przycięcia kasy i nalał do baku paliwa na styk. I nie wycelował. Wylegliśmy na pobocze drogi żartując z sytuacji, która rozwiązała się w kilka minut. Pod hotelem pożegnaliśmy się ze wszystkimi i daliśmy indywidualnie Godfreyowi i kucharzowi napiwki wg naszego uznania. Napiwki są tu bardzo oczekiwane. Słyszy się o wysokich kwotach jakie pozostawiają turyści. Mimo to warto posłuchać siebie i zastanowić czy zawsze się należą. Jak powiedział szef firmy Ostrich organizującej nasze safari, napiwki są „from the bottom of your heart”. Wiemy, że potrzeby są wszędzie nieograniczone, wiemy też, że Ci pracujący w turystyce są i tak w uprzywilejowanej pozycji w stosunku do biedoty z ulicy. Trzeba to wyważyć na chłodno

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.