Czym jest safari?
Kojarzyło mi się zawsze z angielskimi kolonizatorami w białych garniturach i kapeluszach, z podkręconymi wąsami i długimi strzelbami, polującymi na żywe trofea, które wyścielały następnie dębowe podłogi gabinetów. Wyobrażałem sobie, że wszystko rozgrywa się na nieogarniętej wielkiej sawannie gdzieś pośrodku Afryki. Ekipa wyrusza na kilkudniowe łowy, kilku białych „lordów” i cała masa miejscowych do noszenia, gotowania i ochrony przed dzika zwierzyną.
Dziś zamiast strzelby mamy aparaty, trofeum nie stanowi już głowa lwa lecz dobre zdjęcie z dużą liczbą lajków na fejsie a o specjalny ubiór nikt już nie dba. Tylko skład ekipy, przydział czynności i kolor ich skór się nie zmieniły.
Trzeba wybrać się na safari by doświadczyć tego czego w zoo nie zobaczymy. I nie chodzi tylko o zwierzęta niemal ocierające się o karoserie safari-wozów ale również o niesamowite środowisko, w którym przebywają. Wolna przestrzeń z dziką naturą robi naprawdę niemałe wrażenie. Dużo zależy od kierowcy- przewodnika. Większość z nich wie gdzie znajdują się poszczególne zwierzęta, niektórzy posiadają CB radio, dzięki któremu porozumiewają się wzajemnie i przekazują świeże informacje co do lokalizacji zwierzaków.
Jedno jest pewne – żeby zobaczyć polującego lwa lub innego drapieżnika trzeba poświęcić znacznie więcej czasu niż 1 dzień na 1 park. Ja nie widziałem polowania. Przypuszczam, że obserwowanie polowań jest specjalną usługą, ekstra płatną bo wymaga dużo czasu, cierpliwości i indywidualnego samochodu. „Zwykłe” safari takie jakiego sam doświadczyłem i jakich doświadcza większość odwiedzających tanzańskie i kenijskie sawanny, to objazd po kilku charakterystycznych punktach- większych skupiskach zwierząt. Aby zapuścić się głębiej w mniej „wydeptane” rejony np. w rejony rzeki Grumeti gdzie krokodyle polują na zebry i gnu podczas wielkiej migracji, trzeba to wyraźnie zaznaczyć przy organizowaniu safarii bo w żadnym pakiecie standardowym tego nie będzie.
Na 100% w każdym rodzaju safari zobaczycie z bliska lwy, gnu, zebry, antylopy, słonie, strusie, hieny, pawiany, bawoły, żyrafy, hipopotamy, marabuty, orły, flamingi i sekretarze
Z kolei trudniej jest spotkać, a jak już to z daleka: nosorożce, lamparty, gepardy i szakale.
Jeszcze trochę o organizacji
Nasz plan na 4 dniowe Safarii wyglądał następująco:
Dzień 1 – Lake Manyara NP, nocleg w Panorama Camp
Dzień 2 – przejazd do Serengeti NP, nocleg w Seronera Camp
Dzień 3 – zwiedzanie Serengeti, przejazd do Ngorongoro NP., nocleg w Samba Camp
Dzień 4 – zwiedzanie Ngorongoro, powrót do Arusha
Samochód postawił się rano pod nasz hotel. Był to ogromny beżowy, trochę rozklekotany lecz solidny Land Rover. Posiadał 2 miejsca z przodu – dla kierowcy/przewodnika grupy i kucharza oraz 7 miejsc z tyłu 2+2+3( na samym końcu) z przejściem przez środek. Auta do safari mają duże podnoszone dachy umożliwiające wstawanie i obserwowanie otoczenia. Nasza fura nie miała Klimy, ale też nie potrzebowała bo większość czasu jeździliśmy z otwartym dachem.
Wg firmy organizującej grupa miała być 6 osobowa – Marek i Ja, para Holendrów i 2 dziewczyny z Danii, każdy z miejscem przy oknie.
Później okazało się, że było nas 7 osób Marek i Ja, para Holendrów, para Duńczyków i jeden Kanadyjczyk. Każdy usłyszał inną wersję składu, ale nikt nie usłyszał wersji 7 osobowej gdzie 1 osoba nie miała miejsca przy oknie. Większość osób dołączyła od drugiego dnia dlatego nie byliśmy w stanie tego zweryfikować wyruszając z Arushy trzyosobowym składem, my i Kanadyjczyk – Dave. Gdy dowiedzieliśmy się o 7 osobowym składzie grupy z początku trochę nas wkurzyło, ale w rzeczywistości nie stało się problemem. Obserwacja otoczenia na safari odbywa się przez otwarty dach a nie przez szybę auta, poza tym widoków jest tak wiele, że po kilku dniach ignorujesz kolejnego słonia czy hienę. Niemniej jednak już na starcie zaczęliśmy się zastanawiać: czym jeszcze nas zaskoczy firma Ostrich Holidays and Travel.
Lake Manyara
Z Arushy do bram parku Lake Manyara jechaliśmy ok. 1,5 h po czym zetknęliśmy się po raz pierwszy z Safarii.W parku Lake Manyara większość czasu poruszaliśmy się lasem, wyjeżdżając co pewien czas na otwarte przestrzenie by obserwować zwierzęta. Do samego jeziora nawet się nie zbliżyliśmy, podobno w porze deszczowej to miejsce urzeka, ale w listopadzie nie było nawet flamingów, z których słynie to miejsce. Widzieliśmy pawiany, słonie, żyrafy i kilka innych zwierząt ale w niewielkich grupach. Sam park jest relatywnie mały i sprawia wrażenie ciasnego szczególnie gdy wąskimi ścieżkami porusza się wiele samochodów safari.
Urok poprzedniego dnia i wycieczki wokoło Arushy wciąż dominował w mojej głowie stąd Lake Manyara nie zrobił na mnie większego wrażenia choć niewątpliwie kilka scenerii było fajnych. Poznaliśmy się bliżej z Kanadyjczykiem Davem, który okazał się bardzo ciekawym gościem. Był ok. 60 letnim emerytem, teraz w trasie przez Tanzanię, Burundi, Ruandę, Ugandę i Kenie miał w planach okrążyć Jezioro Wiktorii. Odwiedził do tej pory ponad 110 krajów w tym Polskę. Znał historię, miał wiele doświadczeń, ciekawe spojrzenie na sprawy globalne, świetny humor i zajebisty dystans do świata.
Wieczorem gdy zjechaliśmy do Panorama Camp po dniu safarii zetknęliśmy się z kolejną niespodzianką. Zamiast wygodnych namiotów z łóżkami i świeża pościelą – jak nam pokazywano na zdjęciach w biurze, dostaliśmy propozycję spania w trzech chłopa w jednym ciasnym trójkątnym namiocie, oczywiście bez żadnych łóżek czy pryczy. Inne namioty stojące w obozie rzekomo były już zajęte. Gdy ostro daliśmy do zrozumienia naszemu opiekunowi Godfreyowi, że nie z nami te numery, miejsca natychmiast się znalazły, a do końca wieczora nikt inny nie przybył do tych „pozajmowanych namiotów”.
Temat rozjaśniał nam się coraz bardziej z upływem dni, ale to był pierwszy przykład jak działa ten biznes w Tanzanii. Kierowca-przewodnik dostaje od firmy organizującej samochód i pulę pieniędzy na paliwo, jedzenie, opłacenie wstępów i noclegów. Nasz przewodnik chciał z tej puli zaoszczędzić jak najwięcej dla siebie, proponując nam najtańsze opcje zakwaterowania. Warto pilnować tego. Wieczór w Panorama camp położonym na krawędzi góry z widokiem na Lake Manyara był bardzo przyjemny. W obozowej kantynie zjedliśmy pierwszą, bardzo dobrą choć ilościowo skromną kolację przygotowaną przez naszego kucharza. Poznaliśmy parkę Holendrów, którzy właśnie dołączyli do naszej ekipy i sącząc piwko z widokiem na zapadający zmrok nad jeziorem Manyara zakończyliśmy pierwszy dzień safari.