Z Kerali do New Delhi

Dzień 22 – 13.11.2009

Nadszedł czas powrotu do Delhi. Dzień wcześniej zrobiliśmy małe rozeznanie w temacie jak dojechać z centrum Kochin na lotnisko. Okazało się, że lotnisko Kochin jest zlokalizowane 42 km na północny wschód od miasta. Dojazd taksówką kosztuje 650 INR. My natomiast spróbowaliśmy zrobić to taniej. Z Kochin autobusem do miejscowości Aluva (czyt. Alua) za 34 INR i stamtąd autorikszą za 150 na same lotnisko. Myślę, że dałoby się jeszcze taniej z gdyby z Aluva wziąć autobus do Athani i stamtąd dopiero autorikszą. Nie chcieliśmy jednak ryzykować spóźnienia na samolot a i tak udało się trochę przyciąć na kasie, z którą pod koniec robiło się krucho. Po drodze mieliśmy okazję przyjżeć się z bliska miastu Ernakulam, które wyglądało dość bogato jak na Indie. Developerzy stawiają tu nowoczesne  apartamentowce z widokiem na morze, jest stocznia, baza wojsk marynarki wojennej, mnóstwo dobrych sklepów i sporo biznesu. Nie ma krów, mieszkańców ulic ani stert śmieci będących paśnikiem dla dzikich świń. W autobusie mix religijno kulturowy w ubiorze kobiet rzuca się we znaki. Muzułmanki w czerni, hinduski w kolorowych sari a na szybie wizerunek świętego Franciszka.

Kierowcy autobusów na południu epatują są przynależnością religijną. Są np. hinduskie i chrześcijańskie firmy autobusowe, które ze sobą rywalizują. Wątki tego tematu dają się zauważyć w książce Arvinda Adigi „Między zabójstwami”, która rozgrywa się w fikcyjnym miasteczku Kittur na południu Indii.

Lotnisko Kochin jest podobno najnowocześniejsze w Indiach i rzeczywiście wygląda lepiej niż to w Bombaju. Na hali odlotów zamiast standardowych siedzeń jak to na lotniskach mamy tu kilka rzędów domowych foteli ustawionych niczym w kinie w jednym kierunku.

Wyczekujemy tu lotu z międzylądowaniem w Hyderbadzie liniami Indigo Air. Samolot okazuje się nowiutki i pachnący, jak na taniego przewoźnika przystało nie ma posiłków na pokładzie tylko kanapki sprzedawane z menu za 150 INR. Rezerwują bilet na ten przelot jeszcze z Polski wybrałem miejsca po lewej – zachodniej stronie biorąc pod uwagę lot na północ. Zachodzące słonce z muzyką na uszach podczas przebijania się przez kolejne warstwy chmur prezentuje się niesamowicie. Senne, tajemnicze krainy troposfery następują jedna po drugiej prezentując niezliczone kombinacje struktury, gęstości i kształtów chmur w przeróżnych barwach. Trudno oderwać mi się od okna; szkoda że nie każdy lot oferuje takie widowiska natury.
Hindusi lecący z nami w samolocie to przedstawiciele jakby zupełnie innego społeczeństwa od tego, które widujemy codziennie na ulicach. To oni tworzą dochód narodowy, który widać w statystykach, uczestniczą w gospodarce kraju podobnie jak mieszkańcy Europy. Jednak w Indiach obok tego istnieje drugi świat, drugi obieg gospodarki niezależny, niepodatny na cykle koniunkturalne i krachy giełdowe. To świat ulicznych garkuchni, sprzedawców orzeszków i wychudzonych rikszarzy na zrujnowanych rowerach. Odizolowani od normalnej gospodarki wysokimi cenami mieszkań i brakiem edukacji tworzą własną gospodarkę zaspakajającą tylko ich podstawowe potrzeby. Tymczasem w Hyderbadzie do samolotu wchodzą wypachnieni, uczesani i nowocześnie ubrani hindusi z laptopami, bez wąsów: studenci, informatycy, handlowcy z branży pereł i złota, bez kompleksów spoglądający na świat białych ludzi. W takim towarzystwie kontynuujemy podroż do Delhi. Gdy przypominam sobie towarzystwo w samolocie na trasie Wrocław – Warszawa to niestety przeważali tam biznesmeni z zachodu Europy lub pracujący na emigracji Polacy i tylko niewielu przedstawicieli polskiego biznesu. Samolot, którym lecieliśmy na polskiej trasie to malutki, przestarzały Ił, w którym śmigła huczały, że głowa pęka. Epokę starszy od nowego Boeinga z Indigo Air. A pomyśleć, że przed wylotem zdarzało się nam słyszeć pytania czy nie boimy się latać indyjskimi liniami…. no cóż, przelot do Warszawy był chyba bardziej egzotyczny.

W Delhi na terminalu krajowym bieżemy pre-paid taxi i czując rutynę daję się oszukać przez kasjera, który podczas wydawania reszty próbuje tłumaczyć gdzie czekają jego taksówki i w ten sposób zmyla moją uwagę. Na szczęście szybko się orientuję i wracam żądając stanowczo brakujących 100 rupii. Wahający się kasjer oddaje mi banknot bez większych oporów co tylko upewnia mnie w przekonaniu o braku przypadkowości jego działania.
Pół godziny później jesteśmy już otoczeni przez naganiaczy na osławionym Paharganju, którego nazwa od 3 tygodni funkcjonuje u nas jako synonim rozwałki i bałaganu. Wszystko wygląda teraz inaczej niż w pierwszych dniach pobytu, naganiacze odbijają się od zimnej ściany naszych spojrzeń zobojętnianych na wszelkie próby perswazji. Kierujemy się do hotelu Downtown- tego samego którego nie znaleźliśmy pierwszej nocy w New Delhi. Teraz wiem już gdzie to jest lecz mimo to 2 naciągaczy idzie przed nami w poczuciu, że to oni nas prowadzą. Co ciekawe ”ich hotel” jest tuż obok naszego.
Pokój w hotelu Downtown kosztuje 400 INR z łazienką, TV, zimną wodą i jest całkiem ok. Logujemy się i idziemy na kolację nepalską do pobliskiej Everest Cafe położonej w tej samej wąskiej uliczce. Teraz dopiero dostrzegam, że co druga knajpa na Paharganju ma w nazwie coś z Himalajów i że to miejsce bywa często przystankiem przez wyprawami w najwyższe góry świata. Nam Indie po tej podróży kojarzą się zupełnie inaczej. Po jedzeniu paląc papierosa i obserwując  nocne życie ulicy przy błogiej rozmowie spotykamy dwóch naciągaczy – młodego riksiarza i skrzeczącego wysuszonego dziadka, który wcześniej próbował nas ulokować w hotelu obok a teraz twierdzi, że skoro znalazł nam dobry hotel to cos mu się należy. Dyskusja jest bezcelowa ale wdaję się w nią niestety wkręcić i robi się nieprzyjemnie. Można się tutaj zapomnieć w swych twardych zasadach i wyjść na zimnego drania, który nie chce nawet bezdomnemu dać fajki. Ale w Indiach tak właśnie jest, że albo masz twarde zasady albo idziesz z torbami, szczególnie gdy dużo się przemieszczasz i musisz mieć oczy dookoła głowy. Potem trzeba wysłuchać jeszcze sterty wyzwisk, których lepiej nie rozumieć.  Na szczęście oprócz niesmaku, który pozostaje po takim spotkaniu zwykle nic innego się nie dzieje i każdy idzie w swoją stronę.
W pokoju mamy TV i hinduskie programy muzyczne. Przypominają się chwile z pierwszych dni w Indiach i Rajasthanie. Dziś jest chłodno, około 18 C, w nocy jeszcze zimniej. Przyjazd z południa do Delhi oznacza skok o 15 C w dół i zmiana powietrza wilgotnego na suche. W sumie dobra taka kwarantanna przed powrotem do Polski. W nocy musimy się dodatkowo ubierać i zasłonić czymś małe okno przy suficie, które nie ma  szyby. Przez tą zmianę klimatu 18 C wydaje się konkretnym chłodem, za to śpi się rewelacyjnie.

————————————————————————————-

Konkrety:
– Autobus Kochin – Aluva – 34 INR
– autoriksza Aluva – lotnisko Kochin – 150 INR
– pre paid taxi Delhi Domestic Terminal – Paharganj – 310 INR
– nocleg Dontown Hotel na Paharganju – 400 INR

Następny dzień >>
    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.