Trasa z Brisbane do Sydney
Jesteśmy już 9 dzień w Australii podróżując z Brisbane do Sydney wzdłuż Pacific Highway. Droga ta może i nazywa się autostradą ale prędkość maksymalna, która na niej obowiązuje oscyluje od 80 do 110 km/h. Wszyscy jeżdżą ostrożnie, a jeśli już przekraczają prędkość to o dziesięć max. Ograniczenia prędkości są traktowane poważnie a sama droga na kilku odcinkach jest jednopasmowa. Szału nie ma, trzeba się wlec. Widoki wzdłuż autostrady też nie zwalały nas z nóg; utrzymują światowy autostradowo-nudnawy standard. Dojechaliśmy wczoraj do okolic Soldiers Point nad zatoką Nelson Bay czyli ponad 750 km na południe i chillujemy w ostatniej miejscówce nadmorskiej na tym odcinku trasy. Można pokusić się o krótką charakterystykę.
Mijając Byron Bay zaczyna się prowincja. Miasteczka nie mają już tego blichtu, widać zaniedbanych ludzi, podupadłe centra handlowe i ogólnie trąci amerykańskim zadupiem. Budowa Pacific Highway odcięła wiele miejsc od źródła dochodu i skazała na peryferyjność. Robi się dziko i puściej co dla nas jest super. Autostrada nie biegnie wzdłuż oceanu dlatego jej szumna nazwa może mylić. Brązowe znaki co jakiś czas pokazują „Tourist drive” czyli objazd przez miejscowości nadmorskie, więc jeśli czas pozwala warto zjechać z trasy.
Nie łatwo jest wybrać jednoznacznie punkty do zatrzymania się po drodze. Naturalnie mamy Byron Bay ale dalej na południe gdzie? Przeglądając wiele opinii oraz zdjęć przed wyjazdem żadne miejscowości nie wyróżniały się szczególnie. Teraz wydaje się to potwierdzać. Kierowaliśmy się długością odcinków do przejechania aby były równe i nie za długie oraz ciekawymi dla nas miejscami noclegowymi wygrzebanymi na airbnb. I tak nasza trasa nadmorska przebiega przez Lennox Head, Nambucca Head, Soldiers Point potem skręca do Blue Mountains a konkretnie do Wentwoth Falls by zakończyć na Sydney. Choć po drodze są liczne parki narodowe, winnice, pasma górskie, które nawet planowaliśmy wstępnie odwiedzać to w praktyce poprzestaliśmy na leniwym eksplorowaniu tylko najbliższych nam plaż. Po intensywnym początku podróży przyszedł czas na beztroski odpoczynek i poluzowanie gorączki odwiedzania.
Plaże między Brisbane a Sydney
Przekonaliśmy się, że aby zobaczyć coś ciekawszego warto odbić na bok. A tu zdecydowanie jest gdzie. Podróżując trasą Pacific Highway niemal na całym odcinku po zachodniej stronie mamy góry, farmy czyli tzw. Hinterland, a po wschodniej nieskończoną liczbę plaż, klifów, nabrzeżnych punktów widokowych, leniwych morskich wiosek i dzikich parków narodowych. Podróżując z dziećmi nawet odcinkami o długości ok 300 km musimy zaplanować przerwy. Tu wystarczy zjechać 5 km do miasteczka przy morzu, wbić się na lunch do leniwej knajpki a następnie na plażę na godzinę czy dwie. Potem podróżuje się znacznie łatwiej.
Plaże w Australii to zdecydowanie temat na osobny post. Wystarczy jedynie wspomnieć o tym, że linia brzegowa tego krajo-kontynentu ma 19 tyś km długości a liczba mieszkańców to 24,5 mln. Statystycznie przypada więc 1,28 Australijczyka na 1 metr brzegu gdy dla porównania w Polsce na 1 metr brzegu morskiego przypada 49 Polaków. Do tego dodać długość sezonu letniego tu i tam i już łatwo możemy sobie wyobrazić jaki jest tego efekt.
Nigdzie indziej nie było nam łatwiej znaleźć sobie kompletnie pustą i piękną plażę. Szerokie, czyste, rozległe, piaszczyste, nie pozagradzane, a co najważniejsze – bez tych przeklętych rzędów parasoli! Są też skaliste i dramatyczne oraz spokojne zatokowe. Morskie klimaty, zazwyczaj monotonne, tu rozbłysły tysiącem barw. Do tego doszły: obserwacja przypływów i odpływów, stad egzotycznych ptaków, a nocą Krzyża Południa na gwieździstym niebie, wschodzącego Jowisza i dzisiejszej pełni księzyca obijającego się w tafli zatoki Nelson Bay. Coż więcej trzeba?