Lone Pine Koala Sanctuary

Nasz drugi dzień w Brisbane. Czujemy się już jak w domu. Wszystko jest łatwe, proste i przyjemne. Ceny, którymi wszyscy straszyli dookoła  są podobne jak w Europie Zachodniej np w Niemczech. Oczywiście jest drożej niż w Polsce ale nie ma tak, żeby się nie dało potanić. Jeśli nie musisz spać w hotelach gwiazdkowych a wystarczy Ci przyzwoite Airbnb lub nie wymagasz restauracji gdzie kelner zgina się w pół tylko zjesz wrapa lub sushi rolla na lunch –  dasz radę. Pogoda podobnie, niby pokazują deszcz, słońce i chmurę ale w realu mamy 60% słońca, 38% chmur i 2% deszczu. I ciągle te zarąbiste 27 stopni i lekka wilgotność podbijająca zapachy egzotycznej roślinności…bajka.

No ale nie o tym miało być. Dziś pojechaliśmy do Lone Pine Koala Sanctuary, czyli mini ogrodu zoologicznego nieopodal Brisbane. Miejsce to gromadzi nie tylko misie Koala. Specjalizuje się w gatunkach endemicznych Australii. Zobaczysz tu zwierzęta, niepotykane nigdzie indziej na świecie. Oprócz tytularnych Koali są tu Kangury, Emu, psy Dingo, Wombaty, Dziobaki, Krokodyle, Diabły tasmańskie, nietoperze wielkości kota, czarne Kakadu  i wiele innych.

Bardzo przyjemne miejsce dla rodziny z dziećmi. Nam najbardziej podobało się karmienie kangurów biegających wolno po polanie. Obcowanie z tymi zwierzętami jest tu niemal nieograniczone.  Nasz mały Eryś, który nie widział jeszcze w życiu krowy ani kury pogłaskłał sobie przy tej okazji kilka torbaczy:)

Miejsce to słynie z możliwości potrzymania koali we własnych rękach. Ale to osławionie przytulane misiów jest możliwe tylko za  dodatkowe 25 dolarów ekstra – sprzedają to jako zdjęcia z koalą i poza dość drogim wstępem jest limitowane ilością osób na godzinę. Zatem dodatkowy bilet na zdjęcie najlepiej kupić zaraz po wejściu. Bez tego można tylko cyknąć sobie fotkę z misiem z własnego aparatu i go pogłaskać, ale misia trzyma pracownik Zoo- jak na zdjęciu powyżej.

Zorganizowane jest to w ten sposób, że w wybranych godzinach są podejścia biletowane, w innych niebiletowane. W obu przypadkach jest kolejka. Jak tylko rozkminiliśmy o co tu chodzi to uciekliśmy karmić kangury. Te pozowały lepiej niż etiopscy Hamarowie i na szczęście nie wyciągały łap po napiwki tylko jadły z ręki 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.