Gdy tylko wbiliśmy się w dziką naturę rezerwatu Black River Gorge i od razu widać było różnice w otaczającej zieleni do pozostałej części Mauritiusa. Zrobiło się gęsto, różnorodnie i jeszcze bardziej egzotycznie. Wreszcie coś więcej niż trzcina cukrowa i palmy kokosowe.
Rezerwat jest spory, drogi położone są na płaskowyżu a wszelkie widoki są w dół. Największe i najłatwiejsze do zobaczenia atrakcje to wodospad Alexandra Falls oraz punkt widokowy na wąwóz Black River. Obie łatwo dostrzeżecie po znakach przejeżdżając główną drogą przecinającą rezerwat. Od parkingu 2 minutowy spacerek dzieli nas od każdej z tych atrakcji. Przyjechaliśmy tu akturat po mega ulewie i mogliśmy obserwować jak chmury się rozpraszają, wychodzi słońce, las paruje i pachnie świeżością. Szczęśliwi Ci co mogą wybrać się tu na trekking, przyjechać z rana i mogą wyruszyć na jeden z licznych szlaków. Poza głównymi atrakcjami odhaczanymi przez większość turystów jest tu mnóstwo przestrzeni by znaleźć kompletną dzikość.