Daintree Forest w Mossman Gorge

Lasy deszczowe połnocno-wschodniej Australii to temat ciągnący  się już od Gór Błękitnych aż do samego końca na północ. Faktycznie są wszędzie ale tu na północy ich dzikość, gęstość i egzotyka przybierają formę spektakularną. Daintree Forest czyli zespół lasów deszczowych otrzymał znak Unesco i każdy chce na tym przyciąć mówiąc wprost. Dlatego istnieje duże ryzyko, że chcąc odwiedzić wszystkie bardziej znane punkty w tej okolicy będziemy dublować aktywności i wrażenia. W początkowych planach mieliśmy Kurandę, Skyrail i Cape Tribulation. Po pierwszych dwóch czuliśmy już satysfakcję z tego co widzieliśmy. Potem odwiedziliśmy Mossman Gorge jako, że mieszkaliśmy dość blisko w Shannonvale. Wówczas zdecydowaliśmy, że lasów deszczowych mamy już pod sufit i nie będziemy jechać kolejnych 150 km na północ by zobaczyć pewnie to samo na Cape Tribulation. Czy zrobiliśmy słusznie, nie wiem, ale będąc na miejscu od blisko 3 tygodni byliśmy w stanie wyczuć co nam się chce a co nie. Odpuściliśmy Cape Tribulation na rzecz błogiego lenistwa z pełnym przekonaniem słuszności decyzji.

Na Mossman Gorge poświęciliśmy jedno popołudnie. Wąwóz, którego prawie nie widać podczas przechadzki jest tak naprawdę jednym z bardziej znanych punktów do poznawania lasu deszczowego w okolicy Port Douglas. Prastare lasy deszczowe dają wrażenie przeniesienia  się w czasie do epoki dinozaurów. Sceneria gotowa. Rośliny wszystkie inne niż u nas, geste, walczące zajadle i sprytnie o każdy foton światła słonecznego tworzą tu zmyślne konstrukcje i struktury ulepszającą ich byt i odwieczną walkę z innymi roślinami.

Zwiedzanie jest dość proste. Po podjechaniu na parking mamy punkt informacyjny ze sklepem i bufetem jako punkt startowy, z którego albo ruszamy z buta albo kupujemy bilet na busika za 19 AUD w obie strony. Busik pozwala zaoszczędzić ok 30 min piechotą w jedną stronę po asfalcie. Dalej zaczyna się boardwalk czyli popularna krótka ścieżka spacerowa nad lasem, a dalej dłuższa 2,4 kilometrowa pętla trekkingowa  po lesie deszczowym. Na tym ostatnim etapie rzeczywiście można poczuć klimat i dla nas było to apogeum w temacie rainforestów. Raz, że zobaczyliśmy już chyba wszystkie powiginane drzewa, liany i palmy, dwa, że upał i wilgoć + dzieci na rękach dały nam w kość na tym krótkim spacerku.

Wieczorem wracaliśmy na nasza farmę gdy słońce już zaszło pół godziny wcześniej. Fioletowo pomarańczowo różowe  niebo rzucało ostatnia poświatę na zielone pola trzciny cukrowej ciągnące się daleko w kierunku gór, których szczyt chował się w lekkich chmurach. Gdzieniegdzie kontur palmy odcinał się na tle ciemniejącego ale nadal trzymającego kolory nieba. W tej wyraźnie ciemnej scenerii kolory potrafiły być wyraźne. 

Wracaliśmy na farmę w Shannonvale, którą zarezerwowaliśmy czując, że Port Douglas to tourist trap. Wkrótce okazało się, że nasze przeczucia do Port Douglas były słuszne. Jeszcze szybciej przekonaliśmy się, że nasza farma jest super azylem do kolejnego wyluzowania- tym razem nie na plaży ale w lesie…deszczowym. Choć deszczu nie było tylko 32 C i wilgoć to mieliśmy ogromną przestrzeń z lasem za oknem, farmą za drzwiami,  grillem, basenem i taką ciszą jakiej dawno nie słyszeliśmy, i takim gwiazdami w nocy jakich dawno nie widzieliśmy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.