Wreszcie normalny dzień wakacji. Niczym zwykła rodzinka zrobiliśmy zakupy w Wallmarcie w Cancun z rana. Potrzebowaliśmy głownie fotelika są samochodowego dla Franka. Wypożyczalnia chciała zań przykasować jakieś 120 USD podczas gdy nowy kupiliśmy za 40. Ot absurd którego udało nam sie uniknąć ale nie udało sie uniknąć innego. Otóż na trasie z Cancun do Valladolid są 2 drogi: bezpłatna zwykła i płatna autostrada. My wybraliśmy autostradę która okazała sie kosztować 262 peso czyli ok 70 zł za odcinek 150 km! Trasa do tego okrutnie nudna, pusta, prosta i porośnięta krzakami po obu stronach ze nic nie widać. Zaskoczyła mnie roślinność na Jukatanie. Spodziewałem sie soczystej zieleni podczas gdy dominują tu przyschniete krzewy.
Podjechaliśmy do Ek Balam, pierwszych ruin Majów na naszej trasie. Miejsce fajne i ciekawe, mało ludzi i można spokojnie sobie pozwiedzać bez tłumów. Ruiny wyraźnie odrestaurowane, na wielu płaskorzeźbach widać wysoki kunszt. Upał był niemiłosierny, ciagle pilnowaliśmy Franka by pił i pozostawał w cieniu. Mimo to zdołał trochę pobiegać po ruinach i popozowac do zdjeć.
W Valladolid dopiero podlapałem jak tu sie jeździ. Większość ulic jest jednokierunkowa i aby sie zorientować w kierunku jazdy trzeba na skrzyżowaniach patrzeć na male tabliczki z nazwami lub numerami ulic pod którymi namalowane są strzałki. No i ciagle trzeba sie pilnować bo podobnie jak w USA światła są za skrzyżowaniem a nie przed tak jak w Polsce. Udalismy sie tez na przyjemna kolacje w Hosteria del Marques. Długo oczekiwane chwile nadeszły w końcu.