Dzień 10 – 01.11.2009
Dziś będziemy wyjeżdżać z Udaipuru, w którym już nie chcemy nic więcej zwiedzać, który przetrawiliśmy wystarczająco. Bierzemy pół dnia w hotelu ekstra by lepiej wypocząć przed drogą. Dzień wcześniej spisaliśmy sobie kilka informacji o Mumbaju i Madurai z pożyczonego w recepcji Lonely Planet. Czujemy, że pierwszy etap podróży się zamyka powoli. Leniwie wstajemy po 11, spacerujemy po mieście w poszukiwaniu nowej knajpki na śniadanie w celu zjedzenia banana pancake.
Słońce pali, w Polsce ludzie palą teraz znicze na cmentarzach w zupełnie odmiennej aurze. Wzmaga nam się Reisefieber bo przed nami naprawdę długa droga – 16 h w autobusie to ja sobie nie przypominam kiedy i czy w ogóle spędziłem!
Żegnamy hotel Kriszna Niwas i wyruszamy z riksiarzem który przez cały pobyt nas woził i czatował na nas przy hotelu. Na przystanku okazuje się, że jedzie z nami kilka ekip z Europy w tym 3 –osobowa grupa Maćka z Poznania, który w ramach internship włóczy się po Indiach z kumplami – Niemcem i Brazylijczykiem. Autobus spóźnia się o godzinę. Miejsca mamy na samym tyle autobusu i w górnym rzędzie. Sleeper nie wygląda źle ale w drodze rzuca nami okropnie i nie da się spać. Nie wyciągnęliśmy nauczki po trasie Pakse – Vientianne w Laosie rok wcześniej – nigdy nie brać miejsc na końcu autobusu z miejscami leżącymi! Kompletnie o tym zapomnieliśmy. Na początku umilamy sobie droge rozmową z Maćkiem, który ma miejsce naprzeciwko nas. Mamy tez dwóch śmiesznych młodych hindusów po sąsiedzku, którzy z wielkim zaciekawieniem przysłuchują się naszej rozmowie. Jada do Bombaju, jak twierdzą robia interesy na handlu biżuterią. Otwarte okno, My back pages Dylana na uszach, ciepły wiatr we włosach na zakrętach górskich i ostatnie promienie słońca napawają energią jednak nie na długo.
Miejsca mamy tu dość sporo i mieścimy się z bagażami ale czuję się jak w kapsule do testów dla przyszłych astronautów. Droga jest koszmarem. Mimo że autostrada jest ok. to autobus rzuca nami jak na karuzeli i przechodzimy przez jedną z najgorszych nocy. Z Dylanem na uszach udaje mi się zahibernować bo spanie bym tego nie nazwał ale Sandra przeżywa to dużo gorzej nie mrużąc oczu nawet na chwilę.
Pierwszy nocny postój dodaje nam trochę groteskowej rozrywki. Miejsce- hotel Bogaday czy jakos tak gdzie syf osiąga apogeum, śmierdzi szczynami a z pierdzących głośników w kółko leci ten sam brazylijski singiel przerywany cienkim hinduskim głosem puszczanym z taśmy. Brzmiało to mniej więcej jak „ czaj, kofi, aro, hotel paru….”no nie da się tego opisać, po 15 minutach postoju jingiel wrył się nam w głowy na kolejne godziny i ostro z tego polewaliśmy.
Po drodze minęliśmy zakopcony i zatopiony w smogu Ahmadabad gdzie próbuję wymusić z własnej głowy strzępy ciekawych myśli obserwując nocne życie za oknem. Otoczenie inspiruje jednak tylko do tego by obrócić się na drugi bok i przetrwać jakoś do rana. Około 7 gdy jest już jasno zaczyna być widać panoramę Mumbaju zwanego Bombajem. Dojechaliśmy!
——————————————————————————————–
Konkrety:
– Sleeper Bus Udaipur- Bombaj – 650 INR, czas jazdy 16 h