San Cristobal de las Casas

Wczoraj pisałem, że przypomina mi Zakopane a dzis korekta, jest bardziej  jak Kraków. 

Przede wszystkim San Cristobal jest miastem, ktore od lat jest turystyczną mekką. Nie tylko dla zagranicznych ale przede wszystkim dla lokalnych turystów.  To co widać na głównym deptaku Real de Guadelupe świadczy o tym doskonale. Knajpy w jedzeniem włoskim, argentyńskim. Kafejki, cukiernie, mnóstwo sklepów pamiatkarskich w tym wiele pracowni artystycznych sprzedających wyroby ręcznie robione na miejscu, wysokiej jakości i w wysokich cenach. Nie cepelia od Indianek, choć te z kolei można nabyć na Mercado. Jeśli planować zakup pamiątek to San Cristobal oferuje najszerszy wybór ze wszystkich miast w południowym Meksyku. W Cristobal daje się zauważyć wiele szkół jogi, salonów odnowy biologicznej, knajp wegetariańskich; wszystko jest organic, 100 % natural. Tego wszystkich nie powstydziłoby sie żadne zachodnioeuropejskie miasto. 

W San Cristobal hotel znajdziemy na każdym kroku. Pierwszą noc spedzismy w Posada Corto Maltese. Ale warunki okazały sie kiepskie, szczególnie brak cieplej wody w zimny wieczór skłonił nas do przeniesienia do hotelu Rincon de Cuca rownież na ulicy Ejercito National. Ulice San Cristobal są ciasne a fasady domków sprawiają wrażenie ze są one małe. Nic bardziej mylnego. Każdy domek posiada rozległe podwórko często w ogrodem. Hotele w centrum to przearaznowane domki. Nasz drugi hotel miał piękny długi i klimatycznie zaaranżowany dziedziniec ze studnią, skoszoną trawką i mnóstwem antyków i bibelotów w gablotach. Za  650 pesos to był super wybór.

 

Pogoda w tym mieście jest rzeczywiście diametralnie inna. W nocy zmarzliśmy na kość a drugi dzień przywitał nas chmurami i deszczem. W tych okolicznościach przemierzaliśmy miejską dżungle przez większość dnia. Poruszanie się z wózkiem dziecięcym i pokonywanie 40 centymetrowych krawężników co minutę jest wyjątkowo upierdliwe, szczególnie ze chodniki są tak wąskie iż nie sposób sie minąć z drugim człowiekiem.  Do tego liczne schody w mieście. Aby dostać się na szczyt góry gdzie znajduje się Iglesia de San Cristobal musieliśmy się nieźle nakombinować. Mimo prawdziwego uroku tego miasta myśl o wyruszeniu dalej napawała mnie szczęściem. Trochę nas zmęczyło. Samochody, przez które nie można zrobić zdjęcia i przejść ulicą, tłumy ludzi i jakby nie było komercja w wyrafinowanym wydaniu. Mimo wszystko warto było tu przyjechac i ujrzeć inne oblicze Meksyku. Na koniec dnia w hotelu wypiliśmy trochę tequilli z miłym lekko paranoicznym Amerykaninem jadącym do Belize by tam zamieszkać. 

 

San Cristobal to na pewno ciekawy miks i świetne pole do obserwacji. Na pewno życie nocne jest tu równie bogate. My niestety nie mieliśmy okazji go poznać w całości.


Dalej >>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.